Cartman, drugi syn Kalenarmana, strażnika Rady Starszych. Ród jego wywodził się od łucznika Elhtramana, jednego z wodzów sojuszu przeciw Valnarom. Ród Elhtramanidów był powiernikiem świetlanego łuku Garthanga, który przechodził z ojca na najstarszego syna. Cartman miał starszego brata, Karantmana, który przewyższał go umiejętnością w strzelaniu z łuku, jak również biegłością władania mieczem - choć sam Cartman był niezrównanym wojownikiem. Karantman stał się właścicielem wspaniałego łuku. Od młodości zazdrość kiełkowała w sercu młodszego brata, tłumiona na szczęście wielką miłością...
Na długo przed nawałnicą Ciemności z północy, na ziemie Asghardu zachodził cień Archimonda. Jego słudzy gnębili ziemie podległe Elfom, ludziom, orkom i innym stworzeniom światła. Jednym z nich był Gothaur, czarny Elf ściągnięty czarem na ścieżkę zła. Dwaj bracia postanowili udać się do mrocznej siedziby Gothaura w mglistych górach Ered Hithaeglir.
Straszna była ta wędrówka, w mgliste siedziby zła. Wyruszywszy z Taur, przeprawili się przełęczami Asuanu, pomaszerowali wzdłuż ciemnej rzeki Vistuali i w końcu dotarli do podnóża gór Ered Hithaeglir. Czarne jamy ziały w ziemi obok traktu, którym podążali bracia. A z nich wypełzały jakieś zielono żarzące opary niby wijące się węże. Po obu stronach wznosiły się skały Ered Hithaeglir niczym obronne mury, a na nich siedziały ogromne kruki żywiące się padliną, kracząc ochryple. Pod skałami słały się cienie rozsnute jeszcze przed wschodem Słońca, gdzie czarna moc spotykała się z czarem światłości. Tam straszliwe pająki snuły swe niewidzialne sieci, tam można było spotkać stworzenia, które wylęgły się na długo przed pierwszymi ludźmi i polowały w krzyczącym milczeniu. Tam na wędrowca czyhały groza i szaleństwo.
Bracia jednak nie bali się śmierci. Dotarli w pobliże groty Gothaura. Tam Karantman zadął w ogrowy róg i uderzył w spiżowe drzwi zamykające dostęp do siedziby czarnego Elfa. Tak wielkie, gniewne szaleństwo opętało Karantmana, że niebieskie oczy świeciły mu jak niebiańskie ognie. Ponownie uderzył w drzwi wzywając Gothaura, aby wyszedł i stoczył z nim pojedynek. I Gothaur stawił się. Wzywający głos Karantmana rozbrzmiewał wyraźnie w najgłębszych lochach siedziby czarnego Elfa. Gothaur więc przyszedł, a odgłos jego kroków huczał jak grzmot wielkiego wodospadu Garania. Ukazał się okryty czarną kolczugą, stanął przed braćmi niby wielka, czarna wieża uwieńczona skrzydlatym hełmem bez żadnego godła, rzucając na nich cień podobny do burzowej chmury. Rauros, miecz Ciemnego Królestwa, podniósł się w ręku Gothaura i z rozmachem, jak piorun, spadł w dół. Ale Karantman uskoczył w bok i Rauros uderzył o ziemię rozłupując ją. Wielokrotnie Gothaur próbował dosięgnąć braci, lecz za każdym razem uskakiwali niczym błyskawica spod burzowej chmury.
Ale w końcu braci ogarnęło zmęczenie. Po jednym z ciosów zachwiał się Karantman. Młody Cartman rzucił się na nieprzyjaciela broniąc dostępu do brata jednak i jego dosięgnął Rauros. Padł Cartman na kolana, schylając głowę ze zgniecionym hełmem. Oszołomiony osunął się na wznak u stóp Gothaura, ten zaś postawił na jego szyi prawą nogę, ciężką jak góra. Już miał zadać śmiertelny cios, gdy ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem Karantman wypuścił świetlistą strzałę z Garthanga. Wbiła się ona w oczodół czarnego Elfa. Z rany buchnęła czarna, dymiąca krew, wypełniając maskę hełmu. Tak oto zginął potężny Gothaur.
Schylił się nad nim Cartman i spod ciała trupa wyciągnął miecz Rauros, dzieło czarnego płatnerza Delachara. Miecz nazwany tak dlatego, że zrobiono go z żelaza, które spadło z nieba w postaci rozżarzonej gwiazdy. Miecz tak ostry, że ciął żelazo niby świeże drewno. Karantman spojrzał na czarną klingę i powiedział, że w tym mieczu jest zło. Zło przejęte z czarnego serca płatnerza, który go wykuł. Miecz, który nie pokocha władającej nim ręki. Cartman zamknął zdobycz w dłoni, a blask bijący w tym momencie z miecza przeniknął przez jego żywe ciało tak, że ręka wyglądała jak świecąca się pochodnia. Cień pokrył swym całunem umysł młodego elfa.
Kiedy Karantman zaczął intonować pieśń z okazji swego zwycięstwa, Cartman zawrzał wielkim gniewem, ponieważ od dawna taił w głębi serca żal do brata. Nienawiść od dawna nabrzmiewająca w sercu Cartmana pchnęła go teraz naprzód. Podniósł mroczne ostrze i wbił po rękojeść w serce brata. Wtedy nad nim przetoczył się grzmot, wielka błyskawica strzeliła z ziemi ku niebu, rozświetlając niebo i Cartman w jej blasku spojrzał w twarz powalonego brata. Mroczny całun w jego sercu rozwiał się w tym świetle. Cartman skamieniał i oniemiał ze zgrozy, patrząc na okrutną śmierć, którą własną ręką zadał bratu. Padł obok niego na kolana. Umysł jego błądził po omacku jak człowiek porażony nagłą ślepotą, gdy stara się chwycić rękami utracone światło. Wkrótce zerwał się wicher, lunął deszcz, woda potokami spływała ze stoków Ered Hithaeglir. Wśród zawieruchy klęczał Cartman bez ruchu, bez łez, obok ciała Karantmana Elhtramanidy.
Pogrzebał Brata na wzgórzu obok groty Gothaura, znowu teraz nieskażonym cieniem. Zielona mogiła Karantmana, syna Kalenarmana, pozostała nietknięta, dopóki cała ta kraina nie padła w pochodzie sił ciemności. Nad mogiłą wstąpił w niego ogień i męka piekieł. Trawić go zaczął duch udręczony, straszny i silny. Od tej godziny żal naznaczył twarz Cartmana i nigdy z niej nie zniknął.
Odarty ze wszystkiego, bez nadziei, Cartman zwrócił swoje kroki ku Taur. Powiadano, że Cartman wszedł do miasta na chwiejących się nogach, posiwiały i zgarbiony, jakby pod ciężarem wielu lat nieszczęść, tak straszne męczarnie ducha musiał znosić w drodze. Nie przyznał się jednak przed nikim, że to on zabił brata. Poprzysiągł sobie jednak, że odkupi swą winę. Nie bał się śmierci; drżał tylko, że nie zdoła przebłagać bogów.
Cartman udał się na pogranicze, gdzie dawał dowody tak wielkiego męstwa w walkach, że sława czynów samotnego śmiałka rozniosła się szeroko po całym Asghardzie, docierając do Taur i pocieszając zbolałe serce starego Kalenarmana. Wkrótce Cartman zasłynął pod mianem Rauroge, czyli czarnego miecza, gdyż nie rozstał się z mrocznym Raurosem. Cień miecza jednak został przegnany przez żar świetlistego Garthanga. Czasami tylko udaje się ciemności pokryć serce Cartmana, co jednak odbija się na niej samej, bo wtedy nie zna litości dla wrogów...
|