Strzaskane drzewa. Dymy pożarów. Płonące ciała. Rzeka Ister stała się czerwona od krwi, którą przesycona była też ziemia. Wały obronne Krassnadaru runęły i mroczne bestie zebrały się na równinie Ghadrid, tuż za murami miasta magów. Zastępy Krassnadaru wyszły im na spotkanie nie mając już zamiaru się cofać. Bitwę zasiała śmierć zbierając teraz krwawe żniwo rozrzucone po równinie…
Z młotem w zaciśniętej dłoni stał twardo przed zbliżającą się potężną sylwetką. Zdarto z niego kolczugę, odsłaniając potężne więzy mięśni zarysowujące się pod skórą. Spojrzał na zbliżającą się śmierć i ryknął z wściekłości, zdzierając sobie gardło...
Zdecydowany walczyć do końca wspominał, jak ściskając w dłoni list, ozdobiony szkarłatną pieczęcią, jechał przez wiele dni towarzysząc karawanie, by w końcu samotnie przebyć ostatni odcinek drogi do Krassnadaru, pokonując olbrzymi, rozrośnięty las Elwynn. Później jeszcze długa wspinaczka przez góry do tego spokojnego, pustego, samotnego miejsca. Nawet powietrze wydawało się zimne i odległe. Pamiętał jak obolały i zmęczony stał w zapadającym zmierzchu na dziedzińcu, skamieniały z przerażenia z powodu tego, co musiał teraz zrobić. Przedstawić się potężnemu magowi Hudiniemu… Pamiętał również jak był zaskoczony decyzją Rady Klanu Khraddów, która kazału Mu, najpotężniejszemu, najmężniejszemu wojownikowi z klanu udać się do miasta magów aby tam pobierać tajemne nauki… Aby tam poddać się Potężnej Sile… Aby tam wyznawać drogę oczyszczenia, zapomnieć o wojowniku jakim był… Miał stać się jednym z Khaddranarrów czyli Szamanów. By w ten sposób służyć swemu plemieniu. Zaiste nie mógł tego pojąć. Byli inni, bardziej godni… A Oni wybrali jego, pozbywając klan najlepszego wojownika… To zaszczyt, twierdzili. Okazja której nie wolno zaprzepaścić, nalegali… Powiedzieli mu , że przez lata próbowali znaleźć posłuch w wieży Krassnadaru… I po latach przyszła wiadomość. Wiadomość z wyborem… Pamiętał jak dziś rozłożone płótno z którego wydobyli kamienną tabliczkę a na niej wypisane imię. Khadgar!!! Jego imię!!! Magowie z Krassnadaru przysłali znak kogo chcą widzieć wśród siebie z siedzib Khraddów… Główne wejście do Krassnadaru ziało niczym otwór jaskini, nie było w nim bramy ani brony. To miało sens, bo jakaż armia przebijałaby się przez las Elwynn, potem wspinała na strome ściany gór, by na koniec stawić czoła magom z Krassnadaru? Żadne kroniki nie wspominały, by ktokolwiek lub cokolwiek nawet próbowało oblężenia miasta magów.
Zacienione wejście było na tyle wysokie, że zmieściłyby się pod nim potężne Lodowe Olbrzymy z jego stron, z którymi nie raz walczył w przeszłości. Nad nim wychylał się lekko szeroki balkon z balustradą z białego kamienia. Znajdujący się na nim człowiek stałby na poziomie otaczających wzgórz i mógłby spojrzeć na poziomie otaczających ich gór. Na balustradzie coś się poruszyło, a ruch ten Khadgar bardziej wyczuł, niż zauważył . Być może była to postać odziana w długą szatę, cofająca się z balkonu do wnętrza wieży. Niebawem ujrzał zgarbioną, chudą postać wychodzącą z cienia wejścia. Zgarbiona istota wyglądała nie do końca ludzko i Khadgar przez chwilę zastanawiał się, czy magowie przekształcają zwierzęta, by im służyły. Ten wyglądał jak bezwłosa łasica, a po obu bokach jego twarzy znajdowały się dwa czarne prostokąty. Podszedłszy bliżej Khadgar stwierdził , że zgarbiona postać to tylko wychudzony stary mężczyzna w ciemniej, wełnianej szacie. Khadgar nadal jednak widział czarne prostokąty po obu stronach jego głowy, niczym nauszniki, które sięgały aż do jego wydatnego nosa. Khadgar uświadomił sobie, że gapi się na tego mężczyznę. Łasica okazała się jego nowym mentorem. Był to jeden z najpotężniejszych magów Krassnadaru. Hudini…
Pamiętał lata nauki, wyrzeczeń, wymazywanie aktów przemocy z poprzedniego życia … Powoli zapominał, że był wielkim wojownikiem…
Aż do tego dnia!!! Teraz czuł radosne podniecenie. Zaskoczyło go to i podekscytowało zarazem. Przez ostatnie lata wyznawał drogę oczyszczenia… Odbudowując duchowe życie zanieczyszczone krwią na jego rękach…. Dziś to wszystko powróciło jak fala. Żądza krwi, którą tak bardzo chciał pogrzebać, została wezwana. Był zdziwiony tym, jak szybko wróciła przeszłość. A wraz z nią jego umiejętności. Trochę zapomniane, ale użyteczne. Ci, którzy grożą Krassnadarowi siłą, będą siłą zwalczani. Niewzruszoną, Jak skała…
Rozglądał się wokół siebie. Po prawej stronie kikuty drzew obwieszone były makabrycznymi ozdobami. Czerwonymi wstęgami, które jeszcze niedawno były ludzkimi wnętrznościami. Części ciał zwieszały się z drzew, a ciemnoczerwona posoka kapała na wysoką trawę. Pod nimi, wśród ludzkich wnętrzności tarzały się groteskowe stwory z ostrymi kolcami na grzbiecie. Khadgar znał te stworzenia z ksiąg, które czytał podczas lat nauki. To były Shnakrale. Bestie z otchłani piekieł…
Lecz nie one przykuwały jego uwagę. Wzrok kierował ku majaczącej w oddali potężnej sylwetce. Powiew wieczornej bryzy poruszał luźną szatą mrocznego przybysza. Khadgar przyjrzał się przeciwnikowi, gdy ten walczył z Hudinim. Przybysz był szeroki w barach i wysoki, skórę miał jasną jak duch i białe, długie włosy. Czarne tęczówki oczu naznaczone miał pośrodku czerwienią. Khadgar nigdy nie widział takiego człowieka. Podczas walki czuł chłód emanujący z mrocznej sylwetki. A teraz tenże chłód przeniknął całe jego ciało, poczuł nagły strach. Oto stoi przed tym, który pokonał potężnego Hudiniego. Jego mistrz leżał nieopodal w błocie w ramionach młodego orka Mesyasha, który narażając się na śmierć rzucił się na zastępy przeciwników roztrącając ich swą potężną maczugą zwaną Arszanakanem, czyli biczem Arszana. Zdążył młody wojownik zarzucić sobie drobną postać na ramię i wrócić bezpiecznie pod resztki murów miasta.
Jeszcze przed chwilą jego mistrz kazał Mu się cofnąć. Jego głos był opanowany i pełen zrozumienia, ale zdecydowany. Surowy głos mądrego mistrza. Khadgar zrobił krok do przodu, lecz Hudini złapał go za ramię.Gestem nakazał mu się cofnąć. Khadgar zamrugał i jeszcze raz spojrzał na maga. Na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie i dezaprobata. Nosił na sobie szaty, w których Khadgar często go widywał. Czarna, powłóczysta szata ozdobiona roślinnym motywem. Włożył dodatkowo podwójny kaftan z zamszu, którego dolna warstwa miała jasnozieloną barwę, a nieco grubsza górna warstwa była brązowa. Obie zakończone wycięciem przypominającym płatki kwiatów. Na ten strój włożył szary płaszcz, który przypiął srebrną broszą w kształcie liścia. Khadgar zawahał się, a niezadowolenie na twarzy Hudiniego pogłębiało się niczym wzbierająca burza. Stary mag odtrącił z zniecierpliwieniem nieposłusznego krasnoluda i skierował się ku czarnej postaci wychodzącej spośród mrocznych zastępów oblegających miasto.
Stary mistrz podniósł w górę ręce wypowiadając słowa zaklęcia. Od razu pojawiły się iskry, otaczając drobną postać roziskrzoną aureolą, która zatrzymała z dala przyzwane demony. W pewnym momencie Hudini zatrzymał się a światło tryskające z jego rąk zaczęło rozpełzać się wokół niego. Tam gdzie dotarło wzbudzało grozę wśród bestii otaczających mistrza.
Nagle zaklęcia ochronne rozbłysły, kiedy białowłosy, mroczny przybysz zbliżył się ku mistrzowi. Khadgar mógł dostrzec pola wykrzywiające się wokół wyciągniętych dłoni maga.
Białowłosy rzucił się ku drobnej postaci wykrzykując niezrozumiałe słowa. Nawet z oddali było widać jak ziemia wokół jego stóp pokryta zostaje śnieżnobiałym szronem, a postać pokrywa się drobinkami lodu rozbłyskującymi w świetle magii Hudiniego. Zanim nastąpiła implozja żółtego światła, Khadgar zdążył zauważyć jak ramię białowłosego uderzyło w mostek mistrza z miażdżącą siła. Przewrócił Hudiniego w masę błota wymieszanego z krwią. Wybuch który nastąpił w tym momencie rozrzucił walczących wokół jak szmaciane lalki oślepiając ich przy tym na dłuższy czas…
Wstając Khadgar otworzył oczy, próbując coś dostrzec, lecz biała plama rozmazywała mu obraz. Podniósł bolące ramię i przetarł oczy. Wtedy zobaczył młodego Mesyasha jak roztrąca wrogów, zarzuca ciało mistrza na ramię i z trudem powraca do miasta, krzycząc głośno, a w jego głosie słychać było rozdzierające serce cierpienie. Mesyash wpadł na resztki murów skrajnie wyczerpany. Padł na kolana i krzyczał o pomoc, kładąc na kamieniach zakrwawionego mistrza. Sam legł obok a z jego pleców było widać wystający grot włóczni, której ułamane drzewce unosiło się wraz z oddechem z prawej piersi orka…
Odzyskawszy wzrok Khadgar stwierdził, iż białowłosy został odrzucony siłą wyzwoloną przez mistrza aż za swe mroczne zastępy. Lecz nie na długo wstrzymało to mrocznego przybysza. Oto zobaczył go Khadgar jak zstępował z wzgórza na które został odrzucony. Tam gdzie przeszedł poruszały się kłębowiska martwych ciał. Khadgar wiedział co to oznacza. Przybysz znał sztukę wskrzeszania zmarłych i oto na jego wezwanie wstawała nowa armia. Armia złożona z byłych przyjaciół Khadgara. Przyjaciół przywołanych przez mrocznego necromante aby zabijali swych bliskich.
Khadgar wydobył bogato inkrustowany sztylet zza swojego pasa i rozciął sobie nim żyły na przedramieniu. W ten sposób przygotowywał się do rzucenia potężnego zaklęcia, którego nauczył się z zakazanej księgi. Zdążył się zaznajomić tylko z tym jednym z Mrocznej Księgi zanim jego mistrz nakrył go w ciemnej celi oświetlonej migoczącym płomieniem z kaganka.
Lewy palec wskazujący Khadgara był zakrwawiony, ponieważ moczył go w ranie, by stworzyć najbardziej niepokojący symbol. Posługując się krwią jak atramentem i własnym ciałem jak płótnem, narysował na swojej skórze symbol nadający ciału złowieszczą , cmentarną aurę.
Nie podnosząc wzroku, zrobił krok do tyłu, ku olbrzymiej pustej przestrzeni.
Jak z pomroki dziejów, gdzieś w ciemności, usłyszał odbijające się echem, zapomniane słowa. Wypowiadał ciąg zaklęć aby nadać temu jednemu największą moc na jaką pozwalały jego skromne umiejętności. Gdy usłyszał za sobą szelest kroków odwrócił się twarzą ku potężnemu wrogowi.
Khadgar znowu podniósł młot. Krew miał w zburzoną żądzą bitwy. Za wszystkich, których śmierć widział podczas tego dnia, za przyjaciół i towarzyszy, niczego bardziej nie pragnął bardziej, niż zniszczyć białowłosego demona. Czuł smak własnej krwi, którą miał na ustach. Widział jak wróg się zbliża. Jak zrzuca z siebie resztki zniszczonej zbroi. Jak idzie potężny, biały duch a wokół niego niedawni towarzysze Khadgara. Ich zmarniałe mięśnie trzeszczały na kościach. Tam, gdzie kiedyś mieli oczy, teraz ziały tylko głębokie jamy, jaśniejące niesamowitym światłem, widocznym tym wyraźniej im zmierzch pokrywał coraz bardziej świat swym mrocznym całunem. Białowłosy trzymał w dłoni potężny miecz z którego emanował chłód odbierający odwagę nawet najdzielniejszym.
Khadgar dokończył wypowiadać ostatnie słowo czując jak znak namalowany krwią na jego skórze zaczyna go palić. Powoli wypuścił powietrze i cieszył się chwilą oczyszczającego rytuału bólu. W końcu poczuł, że krew płynie z jego piersi ciepłym strumieniem. Wtedy podniósł młot i z niemym krzykiem rzucił się ku wrogowi. Potężne uderzenie spadło na miecz wzniesiony celem obrony. Oto chodziło Khadgarowi. Chciał odwrócić uwagę białowłosego. Wyciągnięta dłoń krasnoluda wokół której grały czerwono krwiste węże mrocznego zaklęcia, dotknęła białej piersi mrocznego władcy. Khadgar poczuł ogromną moc przepływająca przez niego. Moc która uderzyła z całą siłą w ciało przybysza odrzucając je ponownie w zastępy demonów. Wskrzeszone ciała wojowników legły tam gdzie stały, gdyż siła nakazująca im powstać zniknęła wraz z białowłosym.
Khadgar padł na kolana wyczerpany. Czuł jak wraz z upływem krwi ulatuje z niego życie. Zaciskając z bólu powieki, zebrał wszystkie siły i ruszył chwiejącym się krokiem ku mistrzowi leżącemu na stercie kamieni…
Hudini zamrugał oczami, wrócił na chwilę do rzeczywistości i skierował wzrok na Khadgara. Duszę krasnoluda zalały wyrzuty sumienia i wściekłość. Próbował pomóc mistrzowi lecz ten potrząsnął głową, patrząc smutno wokół siebie. Wziął dłoń Khadgara w swoje dłonie i mocno ścisnął. Kiwnął aby krasnolud nachylił się. Szepnął mu coś. Przerażony Khadgar wstał i skierował wzrok w miejsce gdzie zaklęcie odrzuciło białowłosego. Niedługo musiał się wpatrywać. Spośród rozstępujących się mrocznych zastępów wyłaniała się potężna postać z powiewającymi białymi włosami. Górowała pośród nich, teraz wyższa i otulana błyskawicami. Khadgar zadrżał na ten widok.
Pochylił się nad mistrzem i zerwał z jego szyi medalion. Zgodnie z nakazem mistrza złamał go i wypowiedział zaklęcie…
Wirujące białe światełka otoczyły trzy postacie. Dumnego krasnoluda trzymającego w swej dłoni młot, rannego młodego orka oraz leżąca drobną postać wokół której powstał dziwny krwawy ornament z licznych ran. Światełka okrążały te postacie coraz szybciej i szybciej, aż w końcu było widać tylko jednolitą białą ścianę…
W chwili gdy białowłosy zbliżył się do ściany, ona zniknęła a wraz z nią Khadgar i jego towarzysze. Potężny ryk wściekłości wydobył się z ust białej postaci…
Khadgar stał wyprostowany z twarzą do dołu patrząc na martwe ciało swego mistrza. Obok niego wsparty o ścianę oddychał głęboko Mesyash . Khadgar czuł się słaby i kręciło mu się w głowie. Czuł jak krew nadal ścieka mu z piersi. Postanowił, że jej nie wytrze. W ten sposób składał niemy hołd swemu mistrzowi…
Wraz z nim stała pogrążona w smutku grupa magów z miasta Taur do którego przeniosło ich zaklęcie mistrza Hudiniego. W uszach Khadgara wciąż brzmiały ostatnie słowa wypowiedziane przez mistrza… Tym potężnym, białowłosym wojownikiem był Arthas… Arthas!!!...
|